Mam 31 lat. Od 12 lat mieszkam w Warszawie gdzie przyjechałam na studia, a obecnie pracuje. W wieku 25 lat wystąpiły u mnie objawy nerwicy lękowej. Były to bardzo intensywne, abstrakcyjne i niedające się wyłączyć myśli, które wywoływały u mnie silne poczucie lęku. Początkowo nie rozumiałam co się ze mną dzieje ani gdzie szukać pomocy. Odbyłam kilka bezskutecznych wizyt u przypadkowych psychologów. Po kilku tygodniach czułam się już tak źle, że nie potrafiłam normalnie funkcjonować. Bałam się, że będę musiała zrezygnować z pracy. W końcu trafiłam do psychiatry, który przepisał mi leki i zalecił psychoterapię. Po 2-3 tygodniach mój stan zaczął się poprawiać co spowodowało, że zapomniałam o zaleconej psychoterapii. Leki musiałam brać około 1,5 roku. Nie czułam się na nich najlepiej, wiedziałam, że silnie wpływają na moją osobowość oraz że ograniczają mnie pod innymi względami ale pozwalały wyłączyć natrętne myśli więc wydawało mi się, że nie mam wyboru. Po roku zaczęłam stopniowo odstawiać leki. Po tym okresie przyszedł czas spokoju czyli zarówno bez leków jak i bez objawów nerwicy. Znowu mogłam poczuć się sobą. Niestety ten czas nie trwał długo. Kiedy natrętne myśli powróciły byłam zrozpaczona ponieważ uważałam, że ten etap choroby mam już za sobą i bardzo nie chciałam wracać na leki. Psychiatra wystawił receptę i powiedział, że bez psychoterapii całe życie będę zmagać się z nawracającymi objawami nerwicy.
Był to dla mnie moment przełomowy, kiedy zrozumiałam, że leki to tylko tymczasowy plasterek na ranę, a dopiero psychoterapia pomoże mi wyleczyć właściwą chorobę. Był to oczywiście wstęp do długiego procesu uświadomienia jak taka terapia powinna wyglądać, co powinna mi dać, ile pracy będę musiała w nią włożyć oraz jak bardzo zmienić swoje życie, żeby okiełznać nerwicę.
Odwiedziłam wiele gabinetów psychoterapeutów i psychologów, jednak ciągle terapia nie przynosiła, pożądanych efektów. Po kilku latach „tułaczki” trafiłam pod skrzydła Asi i Grzegorza. Już spotkanie kwalifikacyjne do grupy terapeutycznej było dla mnie przełomowe. W ciągu pół godziny dowiedziałam się więcej o nerwicy lękowej, jej przyczynach, objawach niż przez ostatnie 3 lata. Moje zaufanie wzbudziła wiedza i profesjonalizm prowadzących i tylko dlatego nie uciekłam z przerażeniem kiedy zalecono mi terapię grupową. Chociaż byłam przerażona, postanowiłam spróbować.
Niemożliwością jest opisanie wszystkich zmian, jakie we mnie zaszły w ciągu dwóch latach terapii ale postaram się przybliżyć chociaż kilka kluczowych aspektów.
Po pierwsze zrozumiałam, że aby terapia była skuteczna musi być bolesna. Najczęściej trwa dłużej niż początkowo zakładamy (wszystko zależy od głębokości naszych zranień z przeszłości oraz od naszej gotowości do pracy). To co warto podkreślić to to, że terapia to praca, bardzo ciężka, intensywna praca. Niestety nie tylko 2h w tygodniu ale każdego dnia, przez resztę naszego życia.
Po drugie uświadomiłam sobie, jakie dokładnie moja choroba daje objawy i nauczyłam się je rozpoznawać. Nerwica lękowa ma nade mną władzę dopóki nie zdam sobie sprawy, że strach, który się we mnie pojawia nie jest racjonalny a jest tylko efektem niewyrażonych uczyć. Kiedy nauczyłam się odróżniać autentyczny strach od objawów nerwicy wpłynęło to na mnie uspokajająco.
Po trzecie zaakceptowałam nerwice. Kiedy zaczynałam przychodzić na spotkania byłam pewna, że jeśli będę stosować się do zaleceń to wszystkie objawy znikną bez powrotnie. Przez większą część terapii bałam się, że ciągle robię coś nie tak bo natrętne myśli (mimo tego, że dużo słabsze i rzadziej) ciągle powracały. Terapia pozwoliła mi zadać sobie pytanie „Co się takiego wydarzy jeśli te myśli faktycznie będą mi towarzyszyć w jakimś stopniu już zawsze?” Wtedy zdałam sobie sprawę, że przecież jestem w stanie panować nad tymi objawami oraz wiem co robić, żeby je minimalizować. Na obecnym etapie nerwica jest przeze mnie na tyle ujarzmiona, że stała się jedną z części mojego życia. Jestem w stanie nie tylko z nią funkcjonować ale również mogę być szczęśliwa. Zdarza się, że natrętne myśli pojawiają się kilka razy dziennie, a czasem nie ma ich przez kilka dni a nawet tygodni. Dzięki terapii wiem, że są one efektem niewyrażonych przeze mnie uczuć (złości, smutku, lęku), które przez lata uczyłam się ukrywać i tłumić. Kiedy objawy powracają to zamiast panikować i nakręcać się lękiem, zaczynam analizować co wywołało we mnie ostatnio silne uczucia, których nie wyraziłam. Terapia pozwoliła mi zrozumieć, że objawy jakie „wytwarzam” to „mój wewnętrzny karcący rodzic”, którego mam bardzo silnie rozwiniętego. Jest to wewnętrzny głos, który kontroluje moje zachowania, wywołuje wyrzuty sumienia i powoduje, że przez długi czas nie potrafię wybaczyć sobie błędów i pomyłek. Brak u mnie natomiast „wewnętrznego troskliwego i czułego rodzica”, który zamiast skarcić, przytuli i wybaczy mówiąc „wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie i akceptuje Cię taką jaka jesteś.”. Dlatego teraz kiedy występują u mnie objawy staram się być dobra dla siebie, uspokoić się a nie jeszcze bardziej karać i pogłębiać problem.
Po czwarte zaczęłam zwracać uwagę na swoje potrzeby. Do niedawna jeszcze starałam się ukrywać że mogę czegoś potrzebować np. wsparcia, pomocy, a problemy innych zawsze były istotniejsze od moich. Teraz wiem, że „tak, mam potrzeby i jestem zadowolona, że je mam”. Terapia pozwoliła mi dostrzec, że są i uczy komunikować je światu.
Po piąte nauczyłam się nie spuszczać napięcia wykorzystując do tego najbliższe osoby. Grupa jest miejscem gdzie opowiadamy o swoich natrętnych myślach oraz innych objawach. Dzięki terapii nie krzywdzimy rodziny i znajomych.
Po szóste uświadomiłam sobie, że nie jestem sama na świecie. Przez większość życia nie miałam osoby, z którą mogłabym się dzielić swoimi problemami, myślami i uczuciami. Nie było przy mnie nikogo, komu potrafiłabym zaufać i poprosić o wsparcie. Obecnie mam bardzo dobrą relacje ze swoim mężem, z którym dziele wszystko a grupa stała się dla mnie bezpiecznym miejscem gdzie uczę się mówić o każdym uczuciu. Dla wielu uczestników spotkań terapia to jedyny czas kiedy mogą być sobą bez lęku.
Po siódme nauczyłam się przyjmować współczucie i pomoc od innych. Kiedy zaczynają nas otaczać ludzie, którym na nas zależy, którzy zwracają uwagę na nasze potrzeby i uczucia, pojawia się kolejna rzecz której trzeba się nauczyć. Jest to przyjęcie ofiarowanego dobra. Z pozoru wydaje się to zadaniem bardzo prostym ale jeśli przez dwadzieścia kilka lat musiałam radzić sobie ze wszystkim sama trudno było mi z dnia na dzień przyjąć pomoc i wsparcie od innych. Oznaczało to dla mnie przyznanie się do mojej „człowieczej” strony – części mnie, która nie jest w stanie sama poradzić sobie ze wszystkim. A także akceptacje, że mogę popełniać błędy.
Po ósme dostrzeżenie „świata uczuć”. Przed rozpoczęciem terapii moje emocje były tak stłumione, że nie byłam w stanie rozpoznać ich również u osób z otaczającego mnie świata. Wszystkie sygnały pochodziły z intelektu. Jeśli ktoś przy mnie mówił „wszystko jest ok.” to przyjmowałam to wprost mimo tego, że mój rozmówca kipiał złością. Smutek, radość, złość, lęk, miłość… – do tej pory rozumiałam tylko głową. Dzięki terapii zaczęłam też czuć emocje. Po dwóch latach spotkań wiem, że większość życia spędziłam z klapkami na oczach nie rozumiejąc znacznej części otaczającego mnie świata.
Po dziewiąte i zdecydowanie najważniejsze diametralnie zmieniłam całe swoje życie. Obecnie mam wspaniałego męża, z którym jestem w szczerej relacji. Zrobiłam znaczną selekcje osób w moim otoczeniu. Relacje, w których pozostałam zdecydowanie poprawiły się – nie boję się już być sobą przy ludziach, których nazywam przyjaciółmi. A od ponad 12 miesięcy jestem szczęśliwą mamą. Spełniło się moje marzenie o macierzyństwie. Nie uważam, że moje życie jest perfekcyjne. Wręcz przeciwnie – dostrzegam wiele powodów do złości i smutku. Jednak teraz wiem, że właśnie takiego życia chce. Życia smutnego, radosnego, pełnego złości, miłości i wszystkich innych uczuć, które razem tworzą idealna pełnie i wolność.
Aby podsumować artykuł chciałabym jeszcze raz podkreślić, że wymienione powyżej punkty to tylko część zmian jakie we mnie zaszły. Większość z przemian, jakie opisałam ciągle we mnie zachodzi i nieustająco muszę je ćwiczyć, żeby, któregoś dnia na stałe weszły do mojej natury i zachowań.
Ewa